Marcel:
Udało mi się. Wróciłem z martwych. Davina się postarała.
W końcu obiecała mi to, ja ochroniłem ją, kiedy była dzieckiem a ona pomaga mi
do teraz. W miejscu, w którym przebywa, jest chroniona czuje się bezpiecznie.
To ona informuje mnie, kiedy ktoś używa czarów, pomaga mi mieć władze w
dzielnicach Nowego Orleanu. Gdyby wiedziała, że morderstwo ich rodziców sam
zaplanowałem, a ją po prostu pozyskałem nieźle by się wkurzyła. Jak ona to mówi
Jest moją dłużniczką do końca swoich dni.
To było mi bardzo na rękę. Tak naprawdę tylko dzięki niej miałem władze. Byłem
pewien, że Klaus będzie chciał odzyskać władzę i na pewno będzie starał się
pozyskać moją wiedźmę. Jednak ja miałem plan, odebrałem mu królestwo, odebrałem
mu prawie wszystko, co chciałby teraz mieć. Została tylko jego jedyna słabość.
Czy mam ją zabić i skazać się na gniew hybrydy? Czy udawać, że wybaczyłem jej.
Pozyskać zaufanie dziewczyny i zdobyć ją sprzątając mu ją z przed nosa.
Przyjemne z pożytecznym, jak to zwykle mawiam. Uśmiechnąłem się szeroko na samo
wyobrażenie mojego planu. Zobaczyłem wchodzącego pierwotnego do baru.
- Klaus przyjacielu. Co ty tu robisz? – Poklepałem go po
ramieniu.
- Wróciłem do Nowego Orleanu, i nie mam zamiaru się
wynosić. – Prawie warknął na mnie mężczyzna.
- Rozumiem jesteś tu gościem, w końcu wychowałeś mnie. –
Podałem mu szklankę z alkoholem.
- Może, więc zdradzisz mi jak udało ci wyrwać z objęć
śmierci. – Zapytał ciekawy.
- Mam kogoś potężnego po swojej strony. Ale to na razie
moja tajemnica. – Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu, chociaż nie Klausowi musiałem
być ostrożny. Dopiero, kiedy wybije mu z głowy pomysł odebrani mi tronu, znów
zaprzyjaźnię się z nim.
- Rozumiem. A co z Caroline, jutro powinna być w mieście.
– Widocznie ta sprawa nie dawała mu spokoju.
- Wziąłem pod uwagę to, że miała wyłączone uczucia i
chciała pokazać, jaka jest silna. Dlatego postanowiłem ją ułaskawić. Jestem w
końcu w pewnej części też człowiekiem. Nie tyranem. – Poklepałem go po
ramieniu.
- I nie skażesz jej na śmierć jak wszystkich w takim przypadku?
– Dopytywał, chyba nie zaczął nic podejrzewać.
- Postanowiłem zrobić wyjątek, jako że znowu złączyliśmy
się jak rodzina. Jest twoją znajomą, więc postanowiłem dać jej szansę. Ale jak
nawywija to koniec z nią.
- Nic się nie stanie, włączyła człowieczeństwo. Jest
dawną Caroline. – Uśmiechnął się sam do siebie, teraz byłem pewny, że jest jego
słabością.
- Wierzę ci. W
końcu nie od dzisiaj jesteśmy przyjaciółmi. – Upiłem łyk trunku. – Wpadniesz
wieczorem.
- Postaram się. – Odparł mieszaniec, po czym opuścił bar.
Byłem dumny z siebie. Chyba nic nie podejrzewał. To
działało na moją korzyść. Niedługo w mieście będzie słodka wampirzyca.
Rozkazałem moim ludziom dostarczyć dziewczynę na plac, na którym odbywały się
egzekucje czarownic.
Caroline:
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz spałam tak dobrze jak tej
nocy. Obudziłam się z uśmiechem na twarzy. Przeciągnęłam się. Dopiero po chwili
zauważyłam, że jestem sama. Usłyszałam śmiech z kuchni, to tam były moje
przyjaciółki. Zwlokłam się z kanapy, udałam się w stronę głosu. Stanęłam z
szerokim uśmiechem oparta o framugę.
- Hej Care, masz tu kawę. – Z uśmiechem powiedziała Elena
podając mi kubek.
- Marzyłam o tym. – Upiłam łyk kawy.
- Dziewczyny muszę wam o czymś powiedzieć. – Zaczęła dość
nieśmiało Bon.
- Słuchamy. – Powiedziałam spoglądając na nią.
- Rozmawiałam dzisiaj rano z Jerremym i postanowiłam
dojechać do was trochę później, dojadę po pierwszych zajęciach i będziemy
jeszcze mieć swoją wolność. Tyle było zamieszania, że nie mieliśmy szansy się
sobą nacieszyć. Mam nadzieję, że rozumiecie mnie.
- Jasne, że tak. – Wpadła w jej ramiona brunetka.
- Ale i tak będziemy tęsknić i to bardzo mocno. –
Dołączyłam do przyjaciółek, każdej z nas zakręciła się w oczach łza. Chyba
byśmy się rozpłakały jak dzieci, gdyby nie nagłe wejście Damona.
- Szkoda, że nie zaprosiłyście mnie do waszego trójkąta.
– Jak zwykle z nutą ironii Damon.
- Możesz pomarzyć. – Wystawiłam język do niego.
- Barbie zbieraj się. Musisz się spakować jutro wyjazd. –
Jak zwykle oganiał mnie brunet.
- Jezu nie marudź. Daj mi 5 minut. – Zniknęłam, musiałam
się ubrać. Pożegnałam się z dziewczynami i wraz z wampirem pojechaliśmy do
mnie. Mamy niestety nie było. Powoli pakowałam rzeczy a Damon wynosił to, co
zapakowałam. Później przyszła kolej na pensjonat. Pakowanie się nie miało
końca. Pakowanie i odkładanie, przekładanie. Po następnych godzinach wszystko
było gotowe. Zeszłam do salonu i opadłam na kanapę.
- Jak pakowanie. – Zagaił Stefan kładąc sobie moją głowę
na kolana.
- W końcu skończyłam. A wiesz, że Bonnie dojedzie później
do nas. Chce pobyć jeszcze trochę z Gilbertem. – Spojrzałam mu w oczy.
- Nie ma, co się dziwić. Kochają się.
- A czemu wy też z nami jedziecie? – Zapytałam ciekawa.
- Bo bez was będzie tu nudno. – Wtrącił, Damon który
wchodził z butelką whisky.
- Poważnie pytam!
- Bo staliśmy się w pewnym sensie jakąś nieźle pokręconą
rodziną. Martwilibyśmy się a poza tym bez ciebie zrobi się tu bardzo nudno. –
Ujął to w dyplomatyczny sposób Stefan.
- No ok. - Wstałam w jednej sekundzie.
- A ty, dokąd znowu? – Wysyczał zdziwiony Damon.
- Jak to, dokąd? Do Grilla, musze się pożegnać. –
Wzruszyłam ramionami. Jakby to była oczywiste.
- Może być zabawnie. – Wzruszył ramionami Damon. Obaj
bracia towarzyszyli mi. Kiedy weszliśmy do Grilla, byli tam wszyscy. Elena,
Bonnie, moja mama, Matt, Jerr a nawet April. To były długie i płaczliwe pożegnanie
do tego zakrapiane dużą ilością alkoholu. Kiedy wróciliśmy do domu zaczynało
już świtać. Zebrałam jeszcze kilka rzeczy, wpakowałam do swojego samochodu.
- Caroline, co ty jeszcze robisz? – Zapytał Stefan z
poważną miną.
- Pakuje jeszcze rzeczy. Do samochodu. – Pokręciłam głową
z uśmiechem.
- Nie mamy już miejsca. – Wtrącił Damon.
- Pakuje do swojego samochodu. – Oboje zrobili zdziwioną
minę. – My z Eleną jedziemy moim samochodem. A wy jedziecie samochodem Damona.
Spotkamy się na miejscu.
- Caroline nie taka mieliśmy umowę. – Wysyczał Stefan
zaskoczony, moją wypowiedzią.
- Tak, ale plany się zmieniły. – Wzruszyłam ramionami.
- Nie Caroline. Nie zmieniamy planów. – Niemal warknął
Damon, spoglądając na swojego brata z tajemniczą miną.
- O co chodzi. Widzę, że coś jest nie tak.
- Po prostu, nie chcemy nic zmieniać. Jeszcze się pogubimy
czy coś. – Odpowiedział wymijająco Stefan.
- Jesteście stuknięci. Będziemy jechać zaraz za wami. –
Powiedziałam to na odczepne. Widziałam ulgę w ich oczach.
- Niech ci będzie. – Machnął ręką młodszy wampir.
Uściskałam ich i poszłam się przespać. Obudziły mnie wibracje telefonu. To
Elena. Już czekała. Wzięłam szybki prysznic i zrobiłam delikatny makijaż.
Ubrałam białe spodenki i miętową luźną bluzkę na szerszych na ramkach. Chwyciłam
w rękę czarne szpilki i skórzaną kurtkę. Spakowałam potrzebne rzeczy do torebki
i chciałam się wymknąć. Z Eleną chciałyśmy wyjechać kilka godzin przed naszymi
towarzyszami, żeby zalokować się w akademiku. Zeszłam po cichu na dół. Nie było
nikogo. Uśmiechnęłam się otwierając drzwi
wyjściowe. Poczułam dotyk na moich biodrach. Ugryzłam się odruchowo w język.
- Dokąd się wybierasz Blondie? – Zapytał zadowolony
Damon.
- Ja no wiesz. – Zaczęłam się plątać w słowach. – Po Elenę.
- Bez butów. – Zauważył wchodzący właśnie Stefan. –
Chciałaś się wymknąć i jechać bez nas.
- Nie ja po prostu nie chciałam was budzić. – Odsunęłam się
o kilka kroków patrząc na nich.
- Caroline, nie umiesz kłamać. – Stwierdził sceptycznie
Damon.
- Za to ty kłamiesz jak z nut. – Ubrałam buty. – Koniec dyskusji.
Jedziemy.
Zebraliśmy się, pojechaliśmy po Elenę. Ja z przyjaciółką
ruszyłyśmy z miasta, oczywiście zaraz za braćmi Salvatore. Zbliżałyśmy się do
Nowego Orleanu, czułam się jakby to była chwila. Przez całą drogę wygłupiałyśmy
się w samochodzie. Śpiewałyśmy, rozmawiałyśmy. Zapowiadał się naprawdę świetny
okres w naszym życiu. Kiedy wjechaliśmy do miasta ktoś zatrzymał nasze samochody
tuż przy rynku. Wysiadłyśmy i dołączyłyśmy do wampirów.
- O co tu chodzi? – Zapytałam.
- To ta wampirzyca. – Wskazał na mnie ciemnoskóry mężczyzna.
W jednej chwili znalazłam się w żelaznym uścisku. Wampira. Musiał być dużo
starszy ode mnie, bo pomimo prób nie mogłam się wyrwać. W oczach przyjaciół
zobaczyłam bezradność. Nieznajomy wprowadził mnie na środek placu, na jakiś
drewniany podest. Rzucił mnie na kolana, a ja ujrzałam nad sobą Marcela.
- Co tu się dzieje do cholery? – Zapytałam wstając.
- Droga Caroline, powstałem z martwych. – Szeroko wyszczerzył
zęby. Nie cierpiałam tego.
- Więc to jest ten moment, gdy mnie mordujesz wyrywasz mi
serce tak jak ja tobie. – Zapytałam udając obojętność, ale w środku cała
drżałam.
- Nie Caroline. Wybaczam ci. – Powiedział bardziej do
tłumy zebranego na placu niż do mnie.
- Co ty kombinujesz? - Zapytałam zakładając ręce na piersi.- Nic Skarbie. Od dzisiaj jesteś moim gościem tak jak i twoi przyjaciele.
- To dlaczego są trzymani siłą? - Uniosłam brew do góry.
- Puśćcie ich. - Rozkazał ciemnoskóry. - Od dzisiaj Caroline i jej przyjaciele ,są naszymi gośćmi ,jeśli chociaż włos z głowy im spadnie odpowiecie przede mną. - Spojrzał na mnie uśmiechając się w dalszym ciągu. Damon wparował koło mnie a za nim Stefan i Elena. Powstrzymałam przyjaciela przed misją samobójczą. Odeszliśmy i wsiedliśmy do samochodów. Byłam roztrzęsiona. Tym razem pojechałam z Damonem. Od razu pojechaliśmy odłożyć rzeczy a później postanowiłam wybrać się na przejażdżkę. Skierowałam się do rezydencji Mikaelsonów.
Przepraszam za taką zwłokę w pisaniu. Miałam dużo na głowię, włącznie ze szkołą. Postaram się jak najszybciej dodać rozdział na drugi blog. A coś koło soboty pojawi się rozdział 18. Tymczasem zapraszam do komentowania.